Wydawnictwo: FILIA
Data wydania: kwiecień 2016
Liczba stron: 350
Moja bardzo subiektywna ocena: 10/10
***
Po przeczytaniu "Czereśni..." stwierdziłam, że muszę zapoznać się bliżej z twórczością Pani Magdaleny Witkiewicz. Będąc ostatnio w bibliotece spotkałam "Cześć, co słychać?", więc zabrałam ją ze sobą do domu! I bardzo dobrze zrobiłam, bo jest to lektura bardzo ważna, daje dużo myślenia i sprawia, że zaczynamy zastanawiać się czego tak naprawdę w życiu chcemy?
Zuzka to kobieta 39-letnia, która uświadamia sobie, że jest właśnie na półmetku swojego życia. Ma kochającego męża Wojtka oraz dwie cudowne córeczki. Pewnego dnia przeglądając facebooka zauważa wiadomość od swojej koleżanki z liceum, że to już dwadzieścia lat po maturze. Szybko dochodzi do spotkania pomiędzy czterema koleżankami z jednej klasy. Okazuje się, że każda z nich ma swoje życie, całkiem różne, są mniej lub bardziej szczęśliwe. Ten ostatni rok przed czterdziestymi urodzinami dla każdej z dziewczyn jest przełomowy:
Agnieszka ma poukładane życie rodzinne, gdy pewnego dnia okazuje się, że jej mąż ją zdradza;
Monika przeżywa z mężem drugą młodość, po tym jak zaraz po maturze urodziło się ich dziecko i nie mieli wtedy czasu na imprezy, ale teraz okazuje się, że Monia jest jednak w drugiej ciąży i jest załamana;
Iwona to singielka, która twierdzi, że jest szczęśliwa sama, jednak szybko się okazuje, że szuka ciągle tego jedynego. A gdy ten się zjawia w postaci o 11 lat młodszego chłopaka, Iwona jest przerażona.
Zuzka natomiast cały czas gdzieś w tyle głowy ma swoją pierwszą miłość Pawła, którego nazywała Pablo. Życie jakie wiedzie obecnie podoba jej się, jednak czegoś jej brakuje... pragnie jeszcze raz poczuć te motyle w brzuchu, chce więcej romantyzmu i szaleństwa niż ma teraz... Pewnego wieczoru pisze do Pawła wiadomość na facebooku zaczynającą się właśnie od słów: "cześć, co słychać?". Ten mail stał się początkiem wielu wydarzeń, które nastąpiły potem. Bo na początku Zuzka z Pawłem jedynie pisali i rozmawiali internetowo, ale z czasem te ich "elektroniczne" rozmowy przekształciły się w spotkania w przypadkowych miejscach lub nawet u Pawła w domu...
Powieść ma bardzo prostą fabułę, właściwie od początku podejrzewałam jak może się skończyć ta historia. Jednak nie to się liczy. Ważne jest jak Autorka przedstawiła nam tą fabułę i jakie treści nam przez nią przekazała, a jest tego naprawdę sporo. Przede wszystkim Zuzka zrozumiała wszystko co zadziało się w jej życiu. To co wydarzyło się dwadzieścia lat temu cały czas w niej siedziało, cały czas obarczała winą siebie, a niestety wtedy została z problemem sama. Teraz zrozumiała to, tylko pytanie czy nie za późno? Prawdą uniwersalną jest to, że człowiek docenia, to co ma, dopiero po fakcie, dopiero jak to utracił albo jak musi o to znowu zawalczyć. Zuzanna nie doceniła właśnie tego swojego spokojnego życia, bez fajerwerków, które piękne są w kinie, w książce, natomiast w prawdziwym życiu są niebezpieczne i gdy znajdziemy się za blisko mogą poparzyć.
Prawdą też jest to, że rodzinę tworzymy nie w jeden dzień, tydzień, miesiąc, ale latami. To przede wszystkim zaufanie do siebie, wspieranie się w trudnych momentach, świadomość, że możemy na siebie liczyć. Tworzymy to latami, ale zburzyć to jest bardzo prosto, nie trzeba wiele, żeby ten ład legł w gruzach. Raz stracone zaufanie, bardzo trudno później odzyskać. Mąż Zuzki może nie jest romantyczny, wyjątkowo szarmancki, nie potrafi napisać listu miłosnego. Ale gdy dzieci były chore, obejrzał z nimi bajkę pod kocem, gdy Zuzka szykowała się na spotkanie z koleżankami podbudował ją, że świetnie wygląda! Był tą skałą, twardą, chroniącą przed deszczem i wiatrem. Bo co nam po pięknym szałasie na łące pełnej kwiatów - gdy przyjdzie deszcz i tak zmokniemy... Zuzka miała wiele, naprawdę wiele sygnałów, że stąpa po cienkim lodzie. Jedna z koleżanek - Agnieszka powiedziała jej to wprost, bez owijania w bawełnę, żeby się zastanowiła czego tak naprawdę chce, czy dla tych kilku chwil przyjemności, kilku bukietów kwiatów lub kilku listów miłosnych woli widzieć raz na dwa tygodnie małe plecaczki swoich dzieci, gdy będą się pakowały, żeby odwiedzić Tatę?!
I w końcu jest to też powieść o jeszcze jednym ważnym problemie. Może zdradzę tutaj za dużo z fabuły, więc jeśli nie chcecie za dużo wiedzieć, to pomińcie ten akapit:) Ale Pani Magdalena porusza temat bardzo delikatny i kontrowersyjny jakim jest aborcja. Podpisuję się tutaj dwoma rękami po tym zdaniem, że w większości takie sytuacje mają miejsce, bo kobieta jest zostawiona sama sobie, nie ma wsparcia w partnerze, rodzinie, otoczeniu. Jest zagubiona, czasem zmuszona do tego. Czasem tak jak tutaj ratuje jedno życie, kosztem drugiego. I to nie prawda, że to jest tylko zabieg. To w niej siedzi i będzie siedziało do końca jej dni. Czasem, gdy jest młoda, nie zdaje sobie sprawy z tego, ale dopiero jak jest starsza przychodzi refleksja, być może teraz postąpiłaby całkiem inaczej. I nie powinniśmy oceniać w żaden sposób takiej kobiety, bo ten sam problem, który my jesteśmy w stanie rozwiązać tu i teraz, dla kogoś innego może być barierą nie do pokonania, drogą bez wyjścia. Poza tym uważam też, że wszyscy mówimy o tej strasznej, bezdusznej kobiecie, która dokonała czynu zakazanego, a ja się pytam, gdzie jest mężczyzna, który też jest odpowiedzialny za to?! Kobieta o tym nigdy nie zapomni, zawsze to będzie częścią jej życia i będzie miało na nią wpływ. I to chyba jest największa kara...
Zdziwiła mnie tylko jedna rzecz w tej historii: czemu Zuzka tak ciągnęła do Pawła? Po poznaniu całej układanki stało się to dla mnie mało zrozumiałe. Rozumiem, że to była jej pierwsza prawdziwa miłość, ale ... no właśnie nie rozumiem, że Zuzka nie zdawała sobie sprawy, że poświęciła wtedy coś kosztem czegoś...
Książka Pani Witkiewicz naprawdę bardzo mi się spodobała, jest mądra w każdym calu. Być może najlepiej zrozumieją ją właśnie kobiety znajdujące się w podobnej sytuacji co Zuzanna, ale być może inni też coś w niej odkryją, bo każdy z nas ma coś co może stracić... Na pewno sięgnę po kolejne powieści Pani Magdaleny, apetyt rośnie bowiem w miarę jedzenia:)
A kilka cytatów muszę przytoczyć:
"- Jak Ci brakowało motyli, to sobie je, kurwa, mogłaś narysować!"
'Wiesz. On
raczej jest taką wygodną, swojską wysiedzianą sofą. Z licznymi plamami
po kawie i pękniętą sprężyną. Ale jest mój. - Stare meble się wyrzuca -
powiedziałam. - Ale nie takie. To mebel dobrej klasy. Może go już nie
lubisz tak bardzo jak kiedyś, może wnerwia cię, bo sprężyna wbija ci się
w tyłek. Ale każda plama ma swoją historię. Nie pozbędziesz się go, bo
masz do niego sentyment. Poza tym...-dodała po chwili. - Nie miałabyś
już na czym usiąść. I byłoby ci bardzo niewygodnie."
"Ta historia
nauczyła mnie, że nigdy, przenigdy nie należy nikogo osądzać. Że
sytuacja, z której my znajdujemy wyjście, może dla kogoś być sytuacją
podbramkową i niemożliwą do pokonania. Każdy medal ma dwie strony. Z
zewnątrz nie widać każdej ze stron. Gdy medal trzymamy blisko siebie, w
dłoni, dokładnie możemy obejrzeć za i przeciw."
"Jednak w życiu najbardziej pożądane jest to,
czego nie lubimy w dobrym kinie. Przewidywalna spokojna fabuła, która
powoli prowadzi nas do przodu, bez zwrotów akcji i bez przerażających
momentów jest często tak naprawdę naszą wymarzoną życiową drogą.
Przekonujemy się jednak o tym dopiero wtedy, gdy dramatyczny zwrot akcji
właśnie nastąpił."