Dożywocie || Siła niższa || Szaławiła || Oczy urocze
Wydawnictwo: UROBOROS
Data wydania: wrzesień 2015
Liczba stron: 376
Moja bardzo subiektywna ocena: 10/10
***
Ostatnio niestety mam bardzo mało czasu na czytanie... Codzienne życie domowe, praca pochłaniają większość mojego czasu. Chwilę wytchnienia mam jedynie wieczorem, gdzie na spokojnie mogę zatopić się w lekturze. Tym razem przyszła pora na "Dożywocie". Już wcześniej, zanim zaczęłam czytać tą książkę, sporo się o niej naczytałam. Od razu wiedziałam, że lektura mi się wyjątkowo spodoba. I wiecie co? Nie zawiodłam się! Ta książka to wyjątkowo dowcipna, błyskotliwa, genialna forma rozrywki na najwyższym poziomie!
Pomysł na fabułę jest bardzo ciekawy. Oto Konrad Romańczuk, trzydziestoparoletni mieszczuch dostaje spadek od nieznajomego krewnego. Jest mu to wyjątkowo na rękę, ponieważ szuka odskoczni i zmiany - właśnie skończył bowiem burzliwy związek z niejaką Majką i potrzebuje czasu i spokojnego miejsca na "zagojenie ran". Z wielką nadzieją jedzie więc do Lichotki, bo tak nazywa się owa odziedziczona nieruchomość. Na miejscu okazuje się, że jest to wyjątkowo cudaczna budowla: cała z cegły, z wieżyczką, w klimacie stylowego gotyku, wybudowana własnoręcznie przez praprapraprzodka jakieś dwieście lat temu. Konrad szybko poznaje także tamtejszych stałych lokatorów: Licho - anioła stróża uczulonego na własne pierze, Utopce – wodne stwory, Krakersa - potwora z mackami, ale świetnie gotującego czy widmo panicza Szczęsnego - lubującego haft krzyżykowy oraz wyjątkowo nieszczęśliwie zakochanego poetę, który już dwukrotnie popełnił samobójstwo.
Bohaterowie są wprost genialni. Przede wszystkich to istoty nadprzyrodzone! Wyjątkowe, niespotykane, a ja jako czytelnik od razu ich polubiłam i chciałabym więcej i więcej ich przygód! Bo czy ktoś kiedyś spotkał anioła stróża uczulonego na własne pierze?! Ciągle chodzącego zakatarzonym, w bamboszach i w koszulkach z postaciami z bajek?! Albo czy ktoś spotkał blednące widmo poety, który uwielbia wyszywać?! A może pradawnego stwora odstraszającego swoimi mackami, ale wyjątkowo utalentowanego mistrza kucharskiego?! Do grona dołącza także królik Rudolf Valentino, na początku biały, ale z czasem przefarbowany na różowo! Może to i jest jakiś pomysł?! Z pozoru w takim oddalonym „zameczku” nic nie powinno się szczególnego dziać, prawda? A jednak! Pojawiają się obrońcy aniołów! Pojawia się żądna krwi agentka Konrada, która postanawia sama przypilnować, aby ten napisał kolejną powieść! Licho z Paniczem upijają się, Konrad potyka się na schodach o tego słodkiego króliczka, co powoduje jego ogromną kontuzję… Mieszkańcy tego przedziwnego domu strasznie denerwują Konrada, ale tylko do czasu. Momentem przełomowym staje się chwila, gdzie nasz bohater zdaje sobie sprawę, że może ich stracić oraz gdzie uświadamia sobie jak bardzo czuje się za nich odpowiedzialny. Niefortunny wypadek Anioła dość dotkliwie mu to uświadamia…
Książka wprost idealnie wpasowała się w moje poczucie humoru. Uśmiałam się do łez. Czytając tą książkę w miejscach publicznych trzeba uważać, żeby nie wybuchać co rusz śmiechem:) Zabawa przy niej gwarantowana. Marta Kisiel posługuje się bowiem pięknym literackim językiem. Ja osobiście uwielbiam takie gierki słowne, dlatego każda strona była niesamowitą ucztą czytelniczą. Dowcip tutaj jest lekko ironiczny, czasem sarkastyczny, a przy tym inteligentny i błyskotliwy. Jest to rewelacyjna lektura na odpoczynek po ciężkim dniu pracy, ale także na gorszy dzień, gdy dopada człowieka smutek... Po kilku stronach człowiek zapomina o całym świecie i już kibicuje naszym przedziwnym bohaterom w ich przygodach!
Mnie Marta Kisiel kupiła od razu, właściwie po pierwszych kilku stronach wiedziałam, że jestem stracona! Cały dzień nie mogłam się doczekać tej chwili, gdzie będę mogła wieczorem usiąść pod kocykiem z kubkiem gorącej herbaty i odwiedzić Lichotkę, a w niej Licha, Szczęsnego, Konrada i innych. Aż czasem żałowałam, że trzeba już pójść spać, bo rozsądek i zmęczone po całym dniu oczy mówiły „trzeba się wyspać, bo jutro do pracy”… Cóż można więcej powiedzieć? Pozostaje jedynie Alleluja i do przodu!
***
Wybrane cytaty:
Zupa, jak to miała w zwyczaju, milczała niczym zaklęta, aczkolwiek w tym milczeniu dało się wyczuć wyraźne potępienie.
Jestem oazą spokoju, usilnie wmawiał sobie Konrad, oazą spokoju na burzliwym morzu agresji i desperacji.
Blond loki, zwykle opadające swobodnie na ramiona, panicz zebrał w klasyczną cebulę i związał wściekle błękitną frotką z koronkowym kwiatkiem. Efekt był wstrząsający.
- Przeszkadzały, gdym haftował na tamborku, więc je okiełznałem. - Nie wydawał się zbyt przejęty tym, że wygląda jak Fragles na sterydach.
Mikołajkowe prezenty zdążyły się już znudzić, po słodyczach zostały tylko stosy sreberek i papierków, nowe komórki tłuszczowe oraz radosne zaczątki próchnicy, zaś pora na rozplątywanie światełek i ubieranie choinki jeszcze nie nadeszła. Takie grudniowe ni wpiął, ni wypiął, kiedy nie za bardzo wiadomo, co ze sobą począć.
Myślałem o tym całą noc. Wiem, że chcesz mnie za wszelką cenę ściągnąć z powrotem do miasta, choćby w dybach ponownego związku. Parę osób pewnie by się z tego ucieszyło. Ty, Majka... troje znajomych oszołomów... Ale jest też ktoś, kto zasmarkałby się na śmierć, rwąc sobie włosy z głowy i pióra ze skrzydełek. I kto nie oczekuje ode mnie, że się zmienię i zacznę spełniać jego oczekiwania, tylko akceptuje z całym dobrodziejstwem inwentarza. Ten ktoś właśnie śpi w moim łóżku z gołym pupskiem i wrednym różowym królikiem pod pachą. Nie mówiąc już o obecnym tu nieszczęsnym paniczu, któremu znowu skończyłyby się palce, zanim zdążyłby popełnić tak pożądane przez ciebie dzieło swego życia po życiu. I tak sobie myślę... że oni są jednak dla mnie ważniejsi niż Twoje widzimisię. Dla Majki z czystej przekory nie chciałem się zmienić za nic na świecie, a dla nich... jakoś samo wychodzi.
Wyzwanie: 2 w 1
Wyzwanie: ZATYTUŁUJ SIĘ