Data wydania: maj 2018
Liczba stron: 400
Moja bardzo subiektywna ocena: 10/10
***
Do przeczytania tej książki skłoniło mnie kilka rzeczy. Najważniejsza z nich to ta, że chciałam poznać prozę Pani Joanny Jax, ale nie chciałam zaczynać żadnego cyklu (ta książka stanowi całość historii) oraz to, że jest to historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.
Książka podzielona jest na dwie części. Pierwsza z nich przedstawia czasy współczesne. Poznajemy tutaj siostrę Miriam, która otrzymuje od starszej, umierającej już siostry Judyty kluczyk do schowka z jej pamiętnikami. Siostra Judyta prosi w tajemnicy młodą siostrę zakonną o przekazanie owych pamiętników jej synowi. Siostra Miriam chce jak najlepiej wykonać swoją "misję". Dlatego sama zaczyna zgłębiać historię siostry Judyty i powoli odkrywa tajemnicę jaka otacza owe pamiętniki. Pomaga jej w tym młody dziennikarz Łukasz Wagner. A jak zwykle zwycięża ciekawość, która skłania ją do przeczytania tajemniczych brulionów. Z drugiej strony poznajemy Jerzego Rosiaka, któremu umierający brat zdradza, że są jedynie przybranym rodzeństwem, bo matką Jerzego jest siostra zakonna, a ojcem niemiecki oficer. Od tego momentu Jerzy Rosiak próbuje odszukać swoich prawdziwych rodziców, a co za tym idzie odkryć tajemnicę swojego pochodzenia i dowiedzieć się czemu rodzice go zostawili, czy kochali jego i siebie nawzajem.
Druga część książki to historia mająca swój początek jeszcze przed wojną. To historia życia Amelii Kessler, a później siostry Judyty. To historia opowiadająca miłość dwojga ludzi Amelii i Rudolfa, którzy poznali się i pokochali w niewłaściwym dla siebie czasie i miejscu.
Książka ta wywarła na mnie ogromne wrażenie. Te parę słów o niej piszę dopiero po kilku dniach, gdzie emocje już we mnie przestały tak szaleć i w miarę opadły. Ale i tak wydaje mi się, że ta moja krótka notatka jest wyjątkowo chaotyczna. Zdaję sobie również sprawę, że za każdym razem jak będę ją czytać, będę chciała dodać nową myśl, nowe spostrzeżenie jakie mi się nasunęło. Podczas czytania miałam mętlik myśli i różnego rodzaju przemyśleń. Czasami zdarza mi się pisać te moje notatki już podczas czytania książki, ale tu nie było nawet o tym mowy. Powieść tą czyta się tak szybko, że nie ma czasu na jakiekolwiek poboczne rzeczy.
A ponieważ mam taki chaos w mym umyśle postanowiłam opisać tą powieść rzeczowo według określonych punktów. Po pierwsze bohaterowie. Moim zdaniem wykreowani są na najwyższym poziomie. Są wyjątkowo prawdziwi, z krwi i kości, ze swoimi wadami i zaletami. Nikt tu nie jest czarno-biały, każdy ma swoje przemyślenia i wewnętrzne rozterki. Oczywiście Amelia jest tu najistotniejsza i jej myśli są przewodnie, ale każdy z bohaterów wniósł coś wartościowego w tą historię i dzięki każdemu z nich książka stanowi genialną całość. Nie będę tu nikogo wymieniać z osobna, bo i siostra Judyta, i siostra Miriam toczą wewnętrzną walkę same ze sobą. Z drugiej strony Rudolf jest wyjątkowo ujmujący, a Łukasz też od razu budzi sympatię. Siostra Miriam niesie dużo nadziei, zwłaszcza, że mimo wielu wcześniejszych wątpliwości jej decyzja zdaje się przemyślana i nie podjęta pochopnie. Jest efektem wielu wewnętrznych rozważań i co najważniejsze jest to decyzja podjęta samodzielnie, bez namów czy nacisków ze strony zewnętrznej. Siostra Judyta pokazuje nam za to jak żyć, jak podejmować te najważniejsze dla siebie decyzje. Sama bowiem przekonała się, że zawsze należy podejmować je zgodnie ze swoim sumieniem i wewnętrznym głosem. Bo niestety to my będziemy płakać, a nie ci, którzy nam podpowiadali... Trzeba zatem słuchać własnego serca, a nie tylko iść za rozumem.
Kolejny punkt to fabuła. Dla mnie genialna. I kolejny raz można przekonać się, że najlepsze scenariusze pisze nam życie. Na efekt końcowy tej historii miało wpływ wiele rzeczy: wybuch wojny, status społeczny, narodowość naszych bohaterów, środowisko w jakim się obracali. Ta historia naprawdę chwyta za serce. Czasem wydaje się nie do uwierzenia. Ale czy podczas wojny nie było takich dramatów?! To był tak ekstremalny czas, że wszyscy byli pogubieni. A moim zdaniem Autorka naprawdę genialnie pokazała wątpliwości jakie targały Amelią i jej sposób myślenia, który na pozór wydawał się niezrozumiały i wręcz nieczuły. Joanna Jax idealnie pokazała wewnętrzną walkę, rozterki, wątpliwości czy po prostu ból jaki przeżywała Amelia.
I kolejna rzecz: temat wiary, religii, świata duchownego. Sam tytuł książki zapowiada nam kontrowersyjny temat. Tak to prawda. I nie każdy pewnie zgodzi się z poglądami jakie prezentuje Autorka. Ja zgodziłam się z nią w całości. Bardzo podobały mi się wszelkie komentarze dotyczące wiary i duchowości. Większość tych złotych myśli udało mi się uchwycić w cytatach, do których na pewno wrócę jeszcze niejeden raz. Czytając tą książkę przekonałam się także w swoim zdaniu, że zdecydowanie trzeba oddzielić religię i wiarę od świata duchownego i struktur kościelnych.
Autorka zadała też podstawowe pytania na jakie każdy z nas pewnie próbował sobie kiedyś odpowiedzieć: czym w życiu się kierować: sercem czy rozumem? co w życiu jest najważniejsze? czy warto kierować się radami innych? czy rodzice powinni decydować za dziecko i w jakich sprawach? cz zawsze rodzice wiedzą co jest dobre dla ich dzieci? a co za tym idzie, czy zawsze powinniśmy słuchać swoich rodziców? Na te bardzo ważne pytania chyba każdy z nas musiał sobie odpowiedzieć sam. Ale w 100% zgodzę się, że nieważne kto pomógł nam w podjęciu decyzji, to my ponosi jej skutki. Więc podejmując ją powinniśmy być jej jak najbardziej pewni. I powinniśmy podjąć ją jak najbardziej w zgodzie z samym sobą.
Joanna Jax narobiła mi smaczka na jej pozostałe powieści, po które na bank sięgnę. Tą bowiem czytałam z wypiekami na twarzy, nie mogąc doczekać się ciągu dalszego. To książka, która aż kipi od emocji, doznań, przemyśleń czy zadawanych sobie wciąż pytań. Na pewno nie pozostawi czytelnika obojętnego na wydarzenia tu przedstawione. I co najważniejsze nie jest to tylko zwykła opowieść, która miejsce. To historia, która pokazuje nam czym trzeba kierować się w życiu, za jakim drogowskazem iść. I zdecydowanie skłania do myślenia!
***
Wybrane cytaty:
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący”… U schyłku życia jakże chciałabym sobie powiedzieć: „Judyto, ty cymbale”. Szkoda, Boże, że nie dajesz nam drugiej szansy na przeżycie naszego losu. Bo kiedy nasze serca są młode, uczciwe i otwarte, jesteśmy głupi, niedojrzali i nie idziemy za głosem naszych serc, ale za głosem innych ludzi. Wierzymy w ich mądrość, nieomylność i dobroć, porzucając własne uczucia. A przecież jest jak wół napisane: „Tak więc trwają te trzy: wiara, nadzieja i miłość, z nich zaś największa jest miłość”.
Jeśli pozwalasz, by ktoś za ciebie podejmował decyzje, pamiętaj, że gdy poniesiesz porażkę, to nie on będzie płakał za ciebie w poduszkę.
(...) jak mało wiemy o ludziach, blisko których przychodzi nam żyć.
A tak naprawdę nie walczymy ze złem tkwiącym w drugim człowieku, ale tym żyjącym w nas samych, tylko przyznać nam się do tego trudno. Nienawiść do drugiego człowieka jest w istocie nienawiścią do samego siebie. Mamy wszelkie prawo, by się bronić, ale nie na oślep i bez refleksji, bo w tym tłumie podłych ludzi możemy skrzywdzić jedynego prawego. Wolę więc nie zastanawiać się, czy ratuję życie szubrawcom i naszym wrogom, czy ludziom o dobrym sercu. Ratuję życie wszystkim. Na wypadek, gdyby pośród niesprawiedliwych trafił się jeden sprawiedliwy.
Czasami rodzicom wydaje się, że chcą dla swojego dziecka jak najlepiej, ale są jedynie ludźmi i niekiedy mogą się mylić.
I pewnego dnia zjawiła się u nas młoda dziewczyna, nie miała nawet trzynastu lat. Rodzice zmarli na hiszpankę, podobnie jak jej rodzeństwo, i próbowałam mówić jej o tym, jak Bóg ich potrzebował u siebie. Odpowiedziała mi, że jej to nie obchodzi, bo ona potrzebowała ich tutaj, na ziemi, a Bóg wykorzystał jedynie swoją władzę, nie zważając na jej rozpacz. W istocie, trudno niekiedy zrozumieć wyroki Boskie, dlatego ludzie powinni płakać, zrobić Bogu awanturę i upomnieć się o swoje. (...) Bóg wcale nie lubi bezwolnych poddanych i uniżonych sług. On ich nie potrzebuje. To człowiek potrzebuje do życia ludzi, a nie Bóg. Niekiedy nie usłucha i wtedy jestem trochę nawet na niego obrażona, ale potem się godzimy i zawsze coś mi podaruje dobrego, żeby mi humor poprawić - wyznała Konsolata.
Miałam piękny dom, rodziców i rodzeństwo. A jednak żelazne zasady były w tym domu najważniejsze i pokrzywiły mi spojrzenie na świat i na co dobre, a co złe. Niech moje dzieciątka kwitną więc w aurze miłości, tolerancji, by mogły w swoim życiu kierować się sercem, a nie strachem. Tresura jest dobra dla zwierząt (...).
Największą zbrodnią, jaką człowiek może sobie wyrządzić, jest okłamywanie samego siebie. I jeśli wciąż robimy rzeczy, z którymi w głębi duszy się nie zgadzamy, nadejdzie dzień, że to się na nas zemści. A wówczas nie będzie co zbierać.
Nie próbuję zrozumieć tego, na co nie mam wpływu, bo w taki sposób człowiek staje się nieszczęśliwy. To tak, jakbym żałował, że podoba mi się Mozart, a nie Wagner. Może to zbyt płaskie porównanie, ale niekiedy lepiej się poddać niż walczyć, bo ludzie z natury bywają przekorni i łakną najbardziej tego, czego mieć nie mogą.
Pomyślała, że niekiedy to ludzie popełniający jakiś straszny grzech żyją uczciwiej, bo zyskują świadomość, iż są jedynie słabymi istotami. Upadają nie tylko po to, by wstać, ale również, by zyskać coś cenniejszego - wiedzę o samym sobie. Jeśli ktoś dopuści się czynu karygodnego, który w jego sumieniu istnieje jako grzech ciężki, zdobywa tę cudowną zdolność nieoceniania innych, bo spalił się zbyt mocno, rozważając własny postępek.
Tak, odczucia tak często zapisują się w duszy. Wspomnienia twarzy, słów czy zapachów z czasem umykają. Pozostaje to drgnienie serca, gdy pomyśli się o osobie, która jest dla nas ważna.
To jest prostsze, niż nam się wydaje, to ludzie komplikują relacje z Bogiem. Służyć Bogu to służyć drugiemu człowiekowi. Jeśli więc o coś prosisz dla innych, w końcu Bóg się ugnie. On jest mądrością, której nie ogarniamy, a jednocześnie miłością, z którą nie jesteśmy w stanie się zmierzyć. Po co więc próbować? Lepiej trwać w prostocie serca, w swojej ułomności i baczyć jedynie, by inni przez nas nie płakali.
Zgodnie z zakładem Pascala lepiej żyć tak, jakby Bóg istniał, bo nie będzie czasu na poprawki.
(...) należy bać się żywych, a nie umarłych, bowiem ukazujące się duchy są najczęściej wytworami naszej zlęknionej wyobraźni, a ludzie istnieją w rzeczywistości.
Wyzwanie: ZATYTUŁUJ SIĘ
