Wydawnictwo: Agora
Data wydania: październik 2020
Liczba stron: 300
Moja bardzo subiektywna ocena: 9/10
***
Po tą książkę sięgnęłam już jakiś czas temu, ale nie czytałam jej całej od razu. Czytałam ją po jednym rozdziale i po każdym z nich robiłam sobie chwilkę przerwy. Na przemyślenia, na poukładanie sobie w głowie tego o czym się dowiedziałam.
Jest to rodzaj poradnika kierowanego do młodzieży. Chociaż ja jako osoba już dorosła też dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, które na pewno postaram się wykorzystać u siebie.
Przemek Staroń opowiada o emocjach jakie w nas są, a czasem i buzują. Robi to w bardzo przystępny sposób. Każdy rozdział poświęcony jest innemu zagadnieniu. Ale w każdym z nich Autor tłumaczy dany temat na przykładzie z literatury czy filmu. Swoje przykłady wybrał tak, aby młody człowiek znał te historię, a teraz mógł spojrzeć na nie z całkiem innej perspektywy. A to wszystko sprawiło, że Ci nasi bohaterowie z filmów czy książek naprawdę mieli te same problemy jakie mamy my w swoim życiu!
Mądra, inspirującą książka, do której można powracać nie jeden raz!
***
Wybrane cytaty:
Przyciągnąć wyglądem, ale zauroczyć intelektem, a zatrzymać charakterem.
Być może więc wszystko zależy od naszego nastroju! I być może to
dlatego, parafrazując Jerzego Pilcha ranią, krzywdzą, upokarzają nas ci,
którzy nie mogą sobie poradzić z własną frustracją. Kiedy mam okresy, w
których zdarza mi się przytyć, zawsze znajdzie się parę osób, które mi
to wypomną, i to w towarzystwie! Kiedyś się tym przejmowałem. Potem
zacząłem myśleć o stosunku tych osób do ich własnego wyglądu. Za każdym
razem wytykającymi są te, które albo właśnie dużo schudły, albo schudnąć
od dawna nie mogły, albo były szczupłe, a samym sobie wydawały się
grube. To jest potęga tego, co psychologia nazywa projekcją -
przerzucaniem na innych tego, z czym nie możemy się pogodzić w nas
samych. Dlatego zanim wytkniemy komuś coś, co nie jest złym czynem, a po
prostu jakąś cechą, przypomnijmy sobie to zdanie:
"Cokolwiek mówimy o innych, bardzo często tak naprawdę mówimy o samych sobie".
No nie, ktoś powie, że to przesada. Przecież Frodo ratuje świat, a Grzesiek ma po prostu za zadanie zdać maturę. Ale skąd wiemy, że dla Grześka to nie jest wyczyn na miarę ratowania całego świata? Może właśnie ratuje on cały świat, bo tym jest dla niego życie jego matki? Może jest dyslektykiem, ma chorą mamę i musi mieć maturę, żeby rozpocząć studia i mieć zniżki na komunikację publiczną, żeby dojeżdżać do pracy, nie wydając za dużo, żeby starczyło na leki dla mamy? Skąd wiemy, jaki dramat kryje w sobie człowiek, którego właśnie oceniamy? Ponadto każdy ma inny prób bólu. Może to, co nie boli jednego, staje się męką dla drugiego?
Frodo jest sam. Chociaż ma obok siebie Sama. Przyjaciel może mu
towarzyszyć najlepiej, jak umie, ale ból Froda nie jest jego bólem. Ból
Froda boli tylko Froda. Kiedy boli nas głowa albo złamane serce, tego
nie da się nikomu oddać. Choćby fragmentu. Można łatwiej znosić napięcie
dzięki obecności innych. Ale ból jest nasz, własny. Szkoła chce uczyć
pracy w grupie, ale sprawdziany trzeba zdawać już osobno. Tworzymy
relacje z innymi, ale umieramy sami.
(...)
W naszym życiu często bywa ciężko. Owszem, są ludzie, którzy nas
wspierają, ale nie ma co ściemniać - z wieloma rzeczami musimy zmierzyć
się sami. Nie ma innej drogi. Moje emocje zawsze będą moimi emocjami.
Ktoś może nam towarzyszyć całym sobą, ale nie będzie odczuwał razem z
nami albo zamiast nas naszego lęku, naszego smutku, naszej złości...
Pesymistycznie.
Ale może niekoniecznie.
Bo gdy pozbędziemy się nadziei na to, że znajdzie się ktoś, kto poniesie
za nas nasz ciężar, poczucie osamotnienia przestanie nas przygniatać.
Możemy wtedy otworzyć oczy i zobaczyć człowieka, który jest obok nas. I
który ma nam do zaproponowania rozwiązania mogące realnie zmniejszyć
nasz ból. Gdy Frodo niemal niesłyszalnym głosem szepcze: "Pomóż, Samie!
Pomóż! Zatrzymaj moją rękę. Ja już nie mogę...", co robi Sam? Ujmuje
obie ręce swego pana, składa je razem, dłoń na dłoni, i całuje je, a
potem łagodnie podtrzymuje. A w końcu proponuje coś, co powinno się
wydrukować dużymi literami w poradnikach okazywania wsparcia. "Nie mogę
przejąć pańskiego brzemienia, ale pana mogę przecież nieść z nim razem!
- Zaraz, a kto powiedział, że ja wjeżdżam do tego tunelu? Może właśnie z
niego wyjechałem i obracam się za siebie z ulgą, że to już za mną?
- Proszę pana, przecież to jest atrakcja w lunaparku. Dom strachów.
(...)
- Właśnie! To jest po prostu kadr ze spektaklu!
Takich odpowiedzi jest dużo więcej. Kiedy po tej rundzie zabieram głos,
mówię, że te karty są jak rzeczywistość. Nie zmienisz rysunku. Ale
możesz sprawić, że będzie on miał zupełnie inne znaczenie. (...) Jeżeli
mamy do czynienia z czymś bardzo trudnym, pewnie nie zmienimy naszego
spojrzenia na to ot tak. Będzie to pewnie bardziej skomplikowane niż w
przypadku karty Dixit. Ale na końcu drogi jest taki sam efekt. Widzę to
samo, ale zupełnie inaczej na to patrzę.
Tak więc wybór - nawet przy całej gamie uwarunkowań i ograniczeń - ostatecznie należy do mnie.
Nie ma takiego życia,
które by choć przez chwilę
nie było nieśmiertelne.
Śmierć
zawsze o tę chwilę przybywa spóźniona.
Na próżno szarpie klamką
niewidzialnych drzwi.
Kto ile zdążył,
tego mu cofnąć nie może."
(...) Tymi słowami Szymborska odsłoniła piętę achillesową śmierci. Śmierć i koniec.
Czy to śmierć, czy koniec - na przykład związku albo etapu w życiu - nie przekreśla przecież tego, co się wcześniej zdarzyło.
I nawet jeśli ktoś nie wierzy w życie po życiu, nie może nie wierzyć w życie za życia.
Wyobraź sobie, że jesteś nosiwodą, masz
dwa wiadra, którymi nosisz wodę z wodopoju do swojej wioski. Jedno,
które nosisz zawsze na lewym ramieniu, od dawna przecieka. Sprawdź, po
jakimś czasie, jak wyglądają obie strony ścieżki.
Ścieżka po prawej to po prostu ścieżka. Udeptana ziemia, nic więcej. Po
lewej natomiast ciągnie się pas zieleni. I nie tylko zieleni. Widać
także wiele innych kolorów. Rosnące kwiaty, podlewane przez
przeciekające wiadro, czynią ją pełnią życia.
Płacze, bo nie ma już siły, udawanie okazało się nieskuteczne. Mama chłopca wie, że podtrzymywanie iluzji to ślepy zaułek. Nie zostawia go jednak z bolesną świadomością. Zaczyna pokazywać zmarszczki i blizny, tłumacząc, skąd się wzięły. W końcu wypowiada sakramentalne słowa:
"Serce jest mapą pokazującą to, dokąd zmierzamy. Zmarszczki i blizny są mapą pokazującą to, gdzie byliśmy." .
To, że do tej książki chce się wracać, zachęca mnie do sięgnięcia po nią.
OdpowiedzUsuńPolecam, wydaje mi się, że może Ci się spodobać!
Usuń